Zamknięty ból. Stłumiony gniew. Bezgłośny krzyk. Suche łzy. Martwy punkt. Biała czerń. I ja. Wtopiona w tłum ludzi poruszających się za mną oraz przede mną. Lekko się kołysząc miękko naciskałam podeszwą obuwia na zieloną trawę przepełnioną życiem. Podchodząc do bankomatu wyciągam kartę kredytową taty - z której, swoją drogą, nigdy nie korzystała. Gdy znalazłam dokument miałam ochotę oddać go matce. Stwierdziłam jednak, że mi bardziej się przyda. Pieniądze zapewnią mi właściwe życie - nowe ciuchy, buty, kosmetyki i coś, co można zjeść. Wystukałam czterocyfrowy numer, po czym dostałam jeden, mały kawałek papieru. Paragon? Pierwszy raz korzystam z maszyny do wypłacania pieniędzy. Po chwili jednak doczekuję się wybranej kwoty, którą wyskakuje z innego pudełka. Łatwo dla złodzieja - wystarczy chwila nie uwagi i wszytko jest stracone.
Całe dwadzieścia osiem tysiące lądują w moim czarnym portfelu. Teraz mogę wyjechać. Moim celem jest
Denver. Jakieś dziewięć godzin jazdy stąd, z małego miasteczka koło
Oklahomy. Już dawno marzyłam by wynieść się z tej zakurzonej dziury - Nathaniel tylko mi w tym pomógł bawiąc się moimi uczuciami. Więcej razy się to nie powtórzy, muszę nad tym zapanować. Kontrolować emocje, które mną władają. Jestem szczęśliwa, smutna i zła. Jestem zdolna do wszystkiego, zwłaszcza tego co głupie.
Uchylając drzwi usłyszałam ostatnie sekundy spokojnej melodii. Z radia wydobywała się cicha muzyka
Christiny Aguileri. Mama uwielbiała jej muzykę, lecz tylko tą spokojną, właściwą do nastawienia dzisiejszego dnia. Cicho przełknęłam ślinę nawilżając tym suche gardło. Skierowałam się do pustej kuchni, z której leciała to kolejna nuta. Na patelni smażyły się trzy jajka, a na trzech talerzach rozłożone trzy długie pasma smażonego boczku.
Wyjęłam szklankę z górnej szafki i nalałam do niej przezroczystej cieczy. Wypiłam wszystko, po czym zaczęłam maszerować ku swojemu pokojowi. Patrzyłam załamana na cały koloryt. Trzy błękitne ściany i jedna w odcieniu jasnej szarości. Malunki na ścianie były zaklejone taśmą, jakby starsza kobieta martwiła się, że ktoś je zniszczy lub zamaluje. Już nie raz planowałam pozbycie się różnych brzydkich obrazów czy słów z mojej ściany, lecz Annabell zawsze postawiała na swoim, nic nie zostało usunięte.
Usiadłam na jednoosobowym łóżku podpierając łokcie na kolanach. Patrząc w błękitną ścianę obwieszoną plakatami wyłapałam jedno małe zdjęcie. Zerwałam się z miękkiego łożyska i wzięłam zdjęcie w dłonie. Ojciec niosący na rękach małą dziewczynkę z rudymi włosami - moja siostra Camila od zawsze jest była rudowłosą pięknością, nie da się tego ukryć. Mikroskopijne zdjęcie włożyłam do kieszeni swoich
jeansów. Jedyna pamiątka po ważnych dla mnie osobach. Nie chcę tu tego zostawić.
Gdy kończyłam pakowanie słyszałam już tylko głośny dźwięk obijający się o uszy. Burza w miasteczku była jedną z katastrof - powalone drzewa, potopy, zniszczenia mieszkalne i śmierci. Źle wspominam ten tym pogody. Siadłam na biały parapet przyglądając się świetle, które wydobywało się z chmur.
Pocałowałam matkę w blady, pomarszczony policzek, po czym ukucnęłam przy małej Hope. Przytuliłam przyszywaną siostrę dając jej przy tym parę wskazówek życiowych. Szeptałam jej cicho na ucho, a z jej oczu wypływały pojedyńcze łzy. Nie wyobrażałam sobie tej sceny. Gdybym jednak patrzyła na to z innej perspektywy, i tak wyglądało by to inaczej - stałabym z uśmiecham na ustach, tak jak mama. Obie życzyły by mi dobrej podróży i odeszły. Wszystko było by proste.
Bo bardziej proste by być nie mogło.
Patrzę z pod rzęsy na wielki budynek mieszkalny - jest okryty czerwoną cegłą z elementami jasnej bieli, prawie śnieżnej. Drewniane drzwi otwierają się, a zza konstrukcji wychodzi puszysta kobieta. Ubrana w różową, zwiewną koszulę oraz czarne legginsy wygląda bardzo młodzieńczo. Czarne, liche włosy ma upięte w koka owiniętego czerwoną, sztuczną różą. Uśmiecha się niewinnie w moją stronę - chodź sztucznie to bardzo ładnie.
Zza jej pleców wychodzi, jednak chłopak. Trochę starszy ode mnie. Nie wiem skąd to wiem. Jego twarz wygląda bardzo dojrzale. Czarny t-shirt opina się na jego brzuchu - przyznam, że musi nieźle pakować na siłowni. Niebieskie oczy jak dwa szafiry widać, aż z tej odległości. Jego włosy koloru blondu pomieszanego z odrobiną brązu są bujne, ustawione na żel - zresztą jak u większości mężczyzn w tych czasach. Na jego szyi spoczywa czarna biżuteria, a w uchu jest widoczny jeden kolczyk.
Gościu, bierz mnie.
- Luke proszę pomóż pani z bagażem.- zwraca się do chłopaka.
- Violetta, tak?- szepcze, gdy znajduję się blisko mnie i po czym uśmiecha się niewinnie.
Czemu jesteś jeszcze bardziej seksowny, niż Nathaniel? Myślałam, że przystojniejsi faceci nie istnieją. Myliłam się.
Bardzo się myliłam.
#JA#
Witam tu w moich skromnych progach! Po pierwsze. Nowe opowiadanie, gdyż
tamto zostało skopiowane. Błagam nie róbcie tego, ludzie!
Po drugie. Podoba się? To pierwszy rozdział opowiadania o Leonettcie, bo o kim XD
Piszcie opinie na jego temat, bo nie wiem czy je kontynuować.
Jeśli faktycznie się spodoba, to dajcie mi jakieś dwa tygodnie.
Napiszę z +15 rozdziałów na zapas i w miarę
będę orientowała się, co będzie się w ogóle działo ^^
Wiem w ogóle, że to jest krótkie no, ale tak wyszło, że chciałam dodać dzisiaj.
Po trzecie. Mam dużo mniej czasu. Poszłam do drugiej szkoły.
Taaa... współczuje. Szkoła muzyczna to duży obowiązek.
Mam w niej spędzić cztery popołudnia. [pon, wt, czw, pn]
Więc, napiszcie co myślicie.
Oczywiście mam nadzieję, że szkoła wam się nie znudziła, ale
mi, szczerze - TAK!
Mam jej dość, błagam o wakacje.
Do następnego miody!